Taką tezę jak w temacie stawiają dziś media, a szczególnie Rzeczpospolita, która powołujac się na Philipa Zimbardo-ikonę psychologii, który podsumowuje wyniki badań przeprowadzonych na polskich uczniach dochodzi własnie do takiego wniosku. Według niego wychodzi,że milion polskich uczniów ma albo przechodziła depresję. Powód? Odrzucenie przez rodzinę, znajomych, a najbardziej przez szkołę. Ponoć ta ubliża uczniom, nie jako instytucja sama w sobie, ale jej pracownicy zwani dalej nauczycielami. Psycholodzy mają problemy z nadmiarem uczniów na jednego specjalistę. Ponoć jeden na czterystu. Być może tak jest. Byc może. A może sami też są sobie winni? Trochę z tego kpię, choć dane są straszne. Koleżanka, psycholożka odeszła ze szkoły, bo były tam jakieś przekręty o których nie chciała mówić. W ilu jeszcze szkołach są te tzw. przekręty????
zdjecie: Fotorzepa
Dlaczego w ogóle kpię? Bo jak my, ludzie z roczników 80' i wyzej, chodziliśmy do szkoły nikt nas nie oszczędzał. Nauczyciele potrafili za złe odpowiedzi karać linijką po rękach. Czasami nazywali debilami,psycholami. Róznie. O psychologach nic nie było wiadomo. Kto to w ogóle był wtedy? Ktoś kto mógł zakwalifikowac do szkoły dla tych gorszych, do tzw. specjalistów, czyli tych o zmniejszonym stopniu sprawnosci umysłowej. Mieliśmy o wiele więcej nauki do przyswojenia. Nie było możliwości znalezienia odpowiedzi w necie. Trzeba było poświęcić czas na pójscie do biblioteki, przepisania notatek od kogoś, etc. Rodzice czasem w ogóle się nie interesowali tym, co w szkole. Ważne zeby stopnie sie zgadzały. Sama w podstawówce też wylądowałam na dywaniku u dyrektora z powodu pobicia się, choć na żarty z kolegami. Innym razem za dopisanie sobie oceny na geografii. Musiałam napisać klasówkę na tę ocenę, którą sobie dopisałam,czyli na 5. W innym przypadku mogłam mieć w ogóle zanizoną ocenę z tego przedmiotu. i co? Zawzięłam się i zaliczyłam. I nie płakałam, nie cięłam się.
Z kolegami czy koleżankami też każdy sobie radził jak mógł. Znam ból wyśmiania, kiedy jako gówniara nie miałam takich butów jak koleżanki, firmowych. Ale co miałam zrobić? Obwiniac rodziców? Trochę tak, bo przeciez powinni być jak inni, którzy mają kasę, ale tacy nie byli. I ostatecznie takie sytuacje mnie zahartowały. Pokazały, ze jak w przypadku butów nie warto iść za tłumem. Że kazdy z nas jest inny, wyjątkowy. I mogłabym pokazać, przedstawić masę takich przykładów, które powinny zadziałać motywująco, ale czy na pewno?
Co do rodziców. Nie wierżę,zeby patologia rodzinna była większa niż kiedyś. Ale znacznie więcej jest rodziców swiadomych, rozmawiających, chcących pomóc, albo wyręczyć ze wszystkiego... To z kolei przegięcie w drugą stronę...
Wrócmy jednak do samej szkoły. Przyjemnością "PO" niej było spotkanie z koleżankami na trzepaku, gdzie wszystko co było złe uchodziło w formie śmiechu. A teraz? Trochę nam daleko od człowieka do czlowieka. Na fejsie się tego nie załatwi. Nowo kupione ciuchy, gadżety tez nie są rozwiązaniem. Wyjdżmy na świeże powietrze, choć już chłodno i weżmy głęboki oddech i zastanówmy się czy warto tak sie tym nakręcać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz